malarstwo przed 2000malarstwo po 2000o autorzerecenzjekontakt
English language version
Małgorzata Bundzewicz, marzec 2013  |  Jan Kawiorski, wrzesień 2004
Świat malarski Wojciecha Hermana pozostaje na uboczu. Z całą świadomością oddalenia malarstwa od tego, co nazywa się głównym nurtem sztuki. Malarstwo zostało odsunięte na dalszy plan. Ważne dziś są instalacje, wideo, fotografia. O malarstwie się już nie dyskutuje, przywykło się traktować je z pobłażaniem, a od malarzy wiele się nie oczekuje, zostawiając ich samym sobie i ich niepotrzebnemu zajęciu.

Herman, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, którzy z takim stanem rzeczy nie chcą się pogodzić, wydaje się go akceptować. Nie dyskutuje z tym, że malarstwo jest sztuką drugiego planu. To zresztą sytuacja wyjątkowa w całych dziejach sztuki. Przecież to właśnie malarstwo wyznaczało zawsze kierunek artystycznych zmian. Dziedziny sztuki, które dziś je wyznaczają znajdują się pod ciągłą presją tego, co za sztuką niewiele ma wspólnego – przede wszystkim technologii i mediów. Malarstwo tej presji nie potrafi wytrzymać. Próba walki o przywrócenie pierwszeństwa wśród sztuk pięknych kończy się nieuniknioną porażką.

Herman w tej sytuacji czuje się dobrze. Dzieła współczesnej sztuki są jak uczestnicy dyskusji, dyskusji niemalże publicystycznej, o polityce, o mniej lub bardziej pierwszoplanowych problemach współczesnego świata, o roli mediów w życiu i w sztuce, o feminizmie, rasizmie, terroryzmie... Nie ma we współczesnej sztuce miejsca na wyrażenie tego, czego intuicyjnie w niej szukamy – opowieści o nas samych.
Gdy malarstwo nie stoi w forpoczcie przemian sztuki, grozi mu epigonizm, nieuniknione powtarzanie tego, co już było. Kto się przed tym broni, nieuchronnie skazuje się na prawdziwy epigonizm, który wtrąca go w odmęty kiczu. Kto tę sytuację akceptuje, ma szansę stworzyć coś, co w sposób znany nam już skądinąd, ale nowy, opowie o tym, o czym od dawna wiemy, ale o czym zapominamy: o sprawach najbardziej codziennych, a przez to najłatwiej zapominanych i przeoczonych. Jest wtedy tak, jak z realistyczną, dobrą powieścią czy filmem: co rusz ogłasza się ich koniec. Ktoś powie, że to bardzo dobre, owszem, ale już tysiąc razy było. Zgoda, ale co z tego, skoro właśnie powtórzenie odwiecznej historii w nowym kostiumie pozwala nam przeżyć na nowo odwieczne – i dlatego najbardziej podstawowe – sprawy naszego życia.

Przyglądając się postaciom i miejscom, które maluje Herman, mam takie wrażenie, jakbym czytał zupełnie nową, po raz pierwszy wydaną książkę, opowiadającą o tym, o czym już po raz setny napisano w innych książkach, tych wielkich i tych mniej wybitnych. Jakbym oglądał film, realistyczny film, w którym dzieje się ta sama historia, którą znam z dziesiątek innych filmów. I za każdym razem, kiedy czytam taką dobrze napisaną książkę i taki dobrze nakręcony film, mam wrażenie, jakbym tę historię poznawał po raz pierwszy. Siła sztuki, jeśli nie sili się (choćby skutecznie, czyli twórczo, co daje efekt w postaci nowatorskiego dzieła) na tworzenie nowych form, polega na tym, że mocniej, bardziej sugestywnie potrafi przemawiać wprost do naszych emocji i myśli.
„Dublińczycy” są mniej ważni w dziejach literatury niż „Ulisses”, ale to opowiadania Joyce'a w bardziej bezpośredni sposób poruszają naszą wrażliwość niż jego wielka powieść.

Wojciech Herman, niezwiązany żadną konwencją, nawet własną, ze swobodą może szukać wyrazu dla swoich, bardzo osobistych przecież i niedostępnych nam bezpośrednio, emocji i myśli. Z taką samą swobodą, bez żadnego nacisku, bez żadnych oczekiwań, możemy patrzeć na jego obrazy. Wtedy naprawdę zobaczymy w nich starą historię, historię najbardziej codziennych i najbardziej ważnych spraw, opowiedzianą na nowo. Naprawdę na nowo.

(recenzja z wystawy w galerii „Olimpia – Kraków, wrzesień 2004”)

Jan Kawiorski
o autorze | kontakt | english version | ekspozycje sztuki | Portal Sztuka